Czyli o momentach, w których okazuje się, że warto przeprowadzać kontrolę jakości tłumaczeń
Koleżanka pracująca na stanowisku project managera zapytała mnie kiedyś, jaki jest mój ulubiony moment w pracy konsultanta językowego, czyli osoby przeprowadzającej proces wewnętrznej kontroli jakości (WKJ) przetłumaczonych tekstów. Zażartowałam, że to ostatni etap pracy nad zleceniem, w którym oznaczam tłumaczenie jako sprawdzone i gotowe do odesłania klientowi. Ale to nieprawda. Jest kilka momentów, w których przekonujemy się, że nie bez powodu każdego miesiąca przeglądamy tysiące stron, wyłapując w tekstach mniejsze i większe usterki.
To te chwile, które pokazują, że nasza praca jest potrzebna, dające motywację do dalszego efektywnego działania.
Kontroler językowy każdego dnia poprawia teksty przygotowane przez tłumaczy, weryfikatorów i korektorów. Zazwyczaj tekst wymaga niewielu poprawek, a jedynie typowego „wygładzenia”. W naszej pracy zdarzają się też jednak momenty, w których zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy naprawdę potrzebni. Oto przykłady takich zdarzeń:
- Odnalezienie braku w tłumaczeniu: może być tak, że w tajemniczych okolicznościach zaginie zdanie, punkt w umowie, podpis pod obrazkiem albo cały akapit tekstu – osoby przeprowadzające kontrolę wyłapują te miejsca i kontaktują się z tłumaczami, aby je uzupełnili.
- Kontrola poprawności wykonania zleconego odwzorowania graficznego – czuwamy nad tym, aby dokument był jak najbardziej zbliżony graficznie do pliku źródłowego i odwzorowany zgodnie z potrzebami klienta.
- Dbanie o pozostałe aspekty graficzne przygotowywanego tekstu – pilnujemy, by zachować wyróżnienia tekstu takie jak w tekście źródłowym, by na końcach wersów nie pozostawiać pojedynczych znaków, by u góry i dołu strony nie pozostawały pojedyncze wersy należące do akapitów ze stron sąsiednich, by pola tekstowe stosowane przy opisach obrazków nie były zasłonięte innymi elementami.
- Poprawa literówek: tych oczywistych, oznaczanych w edytorach tekstu oraz „ukrytych”, wyglądających na pierwszy rzut oka poprawnie, ale niepasujących do kontekstu – np. istnieje zdecydowana różnica między słowami „kwarta” i „kwartał”, choć żadne z nich nie zostanie z automatu uznane za błędne.
- Kontrola zastosowanej w tłumaczeniu terminologii – pilnujemy, by tłumacze i korektorzy trzymali się aktualnych glosariuszy zawierających terminy konsekwentnie używane w dokumentach klientów.
- Stosowanie się do innych zaleceń naszych klientów – niektórzy potrzebują tłumaczenia na papierze firmowym, inni wymagają określonego formatu zapisywania dat, jeszcze inni potrzebują plików dwujęzycznych, czyli zawierających zarówno tekst w języku źródłowym, jak i jego tłumaczenie.
- Dostosowywanie tłumaczonego tekstu do specyfiki plików, których potrzebuje klient, np. dbanie o to, by napisy do filmów pojawiały się na ekranie w odpowiednim czasie i były odpowiednio czytelne.
- Dbanie o zachowanie konsekwencji w układzie graficznym pliku, czyli o stosowanie podstawowej zasady edytorskiej – staramy się, by w całym dokumencie stosować jednolitą numerację, taki sam sposób wyróżniania elementów istotnych itp.
- Sprawdzanie poprawności tzw. twardych danych – np. dostajemy informację o zmianie siedziby firmy, która jest naszym stałym klientem: pilnujemy, aby zmiana ta została uwzględniona także w przygotowywanych przez nas dokumentach.
- Uwzględnianie różnorodności zasad interpunkcyjnych stosowanych w poszczególnych językach, np. w zakresie formatu cudzysłowów czy wstawiania spacji przed konkretnymi znakami interpunkcyjnymi albo specjalnymi.
A podsumowując wszystkie powyższe zdarzenia, najlepszy moment w pracy osoby zajmującej się przeprowadzaniem wewnętrznej kontroli jakości to sytuacja, w której otrzymujemy plik wymagający wielu poprawek i możemy poświęcić na ich wprowadzenie wystarczającą ilość czasu. W takim przypadku jesteśmy w stanie z nawet kiepskiej jakości pliku stworzyć tłumaczenie, z którego będzie zadowolony klient i które cieszy nas jako współtwórców zleconego do tłumaczenia tekstu.