„Piękno i przydatność, czyli duet idealny”. Język, a przynajmniej jego prawidłowe używanie, stanowi nieraz narzędzie potężniejsze, niż wszelkie bronie tego świata. Język jako jedyny w swoim rodzaju może rozpocząć lub zażegnać konflikt, a w słowie pisanym, nawet najmniejszy przecinek może odegrać rolę warunkującą życie lub śmierć. Znacie anegdotę o skazańcu, którego rozstrzelać kazał car? Ten sam władca odpisując na list z prośbą o ułaskawienie, zawarł w swojej odpowiedzi rozkaz: „Rozstrzelać nie wolno, puścić.” Polecenie zostało wykonane, jednak jak się później okazało, niezgodnie z wolą cara. Wszystko przez to, że posłaniec dostarczający notę, zamiast zanotować słowa „Rozstrzelać, nie wolno puścić” postawił przecinek o dwa słowa za daleko i tym samym oszczędził skazańca. Skoro zatem język ojczysty może stwarzać tyle problemów, to co dopiero w sytuacji, w którym posługujemy się językiem, którego dopiero się uczymy? Języki obce odgrywają w dzisiejszym świecie, zarówno biznesowym jak i prywatnym, kluczowe znaczenie. Obecnie, rzeczą całkowicie naturalną jest znajomość języków obcych. Powszechnie uważa się, że w stosunku do języka angielskiego, jego swobodne używanie jest esencjonalne, a od pracowników czołowych przedsiębiorstw na rynku wymaga się wręcz dwujęzyczności. Jaki jest z tego wniosek? Gdyby ktoś kiedyś nie zbudował wieży Babel, teraz nie musielibyśmy uczyć się skomplikowanych wyrażeń i konstrukcji gramatycznych, by wspiąć się na szczyt. Tym razem nie wieży, lecz kariery. Jednak w ostatnich latach stosunki biznesowe osiągnęły znaczenie globalne, a wpis do CV zawierający informację o znajomości innych języków niż ojczysty, stał się kategorią bliższą umiejętności pisania i czytania, niż zdolnością otwierającą wszelkie drzwi. Społeczeństwo dwudziestego pierwszego wieku, skupia się znacznie mocniej, niż kiedykolwiek w przeszłości na współpracy międzynarodowej, a jej przykłady można znaleźć w najróżniejszych dziedzinach poczynając od branży motoryzacyjnej, prawnej i bankowej, aż po prężnie rozwijającą się branżę nowych technologii. A co jeśli nie wiążę swojej kariery z wielkimi korporacjami? Czy jeśli znalazłem lub znalazłam pracę na rynku jedynie polskim, lub jeśli wcale nie pracuję, języki obce dalej są mi potrzebne? Kto z nas nie lubi czytać książek lub oglądać filmów i seriali? Choć niesamowita większość dzieł literackich podlega procesowi tłumaczenia na inne języki, to chyba każdy się zgodzi, że oryginalna praca autora ma swoje własne walory, a niektóre żarty i zabiegi językowe mają sens jedynie w ojczystym języku twórcy. Jeśli więc chcemy konsumować te treści w pełni, znajomość języka ojca konkretnego dzieła, może nieraz otworzyć dużo szersze perspektywy, niż te udostępnione przez tłumaczy. Języki obce ponadto przydają się przy eksplorowaniu zagranicznych kultur podczas podróży. Jak to mówi polskie przysłowie „koniec języka za przewodnika” i chociaż w kanonie korzystania z urządzeń technicznych GPS i Google Maps, nie jest ono już tak aktualne jak kiedyś, to gdy technika zawodzi, o pomoc najlepiej jest się zwrócić do kogoś, kto zna dane miejsce jak własną kieszeń. Poza tym, kto lepiej wskaże perełki, niebędące typowymi wyborami turystycznymi, niż „lokalsi”? Odbiegając na koniec od przydatności znajomości języków obcych w biznesie jak i w życiu codziennym, warto po prostu zwrócić uwagę na piękno interpretacji poszczególnych słów w różnych kulturach. Weźmy za przykład wyrażenie „podejmować decyzję”. Gdy w języku polskim oznacza ono przyjęcie czegoś i rozpoczęcie nowego działania, w języku angielskim „make decision” oznacza kreację. Kreację możliwości, które otwierają się przed nami w związku z działaniem. Natomiast w języku niemieckim „eine Entscheidung treffen” to tłumacząc dosłownie – spotkanie decyzji. Spotkanie jak ze starym przyjacielem, zetknięcie się z ideą, która powstała w człowieku. Czyż nie jest to piękne?
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Julia Gajek