Wszystko czego możemy być pewni w życiu to śmierć, podatki i ciągłe zmiany. Wygląda na to, że ciągłość rewolucji jest wpisana w naszą codzienność i nie ma sposobu na to, aby ją zatrzymać. Na przestrzeni wieków miało miejsce wiele przełomów – wynalezienie koła, prasy drukarskiej czy telefonu. Ale szczególnym sposobem, w jaki zmienność życia przejawia się w XXI wieku, jest pozorna nieprzydatność znajomości języków obcych. Dlaczego pozorna? To bardzo proste. Jaki jest najprostszy sposób porozumienia się z kimś, kto nie mówi w żadnym ze znanych przez nas języków? Odpowiedź zależy od tego, w jakiej epoce się wychowaliśmy. Dla tych z nas, którzy mogą się pochwalić nieco wcześniejszymi liczbami po „tysiąc dziewięćset…” w dowodzie osobistym, odpowiedź jest jasna – wynająć tłumacza albo pobiec do księgarni po rozmówki! Ba, uprzemy się nawet, że to najwygodniejszy sposób. Niestety, zdaniem młodszej większości, jest coś jeszcze prostszego. Wystarczy jedynie wyjąć smartfon, otworzyć aplikację do przekładu automatycznego lub nawet wydać odpowiednie polecenie jednemu z wielu modeli językowych sztucznej inteligencji i po kłopocie. Nie jest to jednak takie proste i to jedna z tych sytuacji, w których doświadczenie i praktyka wielu lat pracy wygrywa z nowatorskim podejściem. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której rozmawiamy z kimś bardzo ważnym, czy to z przyczyn biznesowych, czy to przez nasze uczucia względem tej osoby. Kiedy nasz zagraniczny klient, „upolowany” po niezliczonych e-mailach, zaproponuje nam spotkanie w celu ostatecznego omówienia wymarzonej umowy, znaleźliśmy się w nie lada opałach – czy pokazać, że nasz kluczowy kontrakt wart jest tylko operacji kopiuj-wklej w okienku internetowego translatora i przyznać się do lenistwa, niechęci do skorzystania ze sprawdzonych metod? Weźmy na tapet przypadek nieco inny, lecz wciąż podobny. Przyjmijmy, że urodziliśmy się i wychowaliśmy w Wielkiej Brytanii. Nasza najdroższa babunia marzy o tym, aby w tegoroczne święta Bożego Narodzenia ukochany wnuczek wypisał jej kartkę z prawdziwego zdarzenia… po polsku. Wszystko idzie jak z płatka i przelewamy na papier kolejne linijki wytworzone przez sztuczną inteligencję. Zbrodnia doskonała, nie ma szans by ktokolwiek się zorientował. Jest tylko jeden mały problem – życzyliśmy jej „smacznego jajka i wesołego Alleluja”… Komputer nie zrozumiał do jakich „holidays” miały pasować jego życzenia. Oczywiście, istnieje wytłumaczenie dla wszystkich innowacji i prób przezwyciężenia zastanej rzeczywistości. To nic innego niż chęć ułatwienia swojego życia, bycia o krok dalej od innych. To właśnie ta cecha ciągłego poszukiwania większej wygody to powód, dla którego człowiek stał się gatunkiem dominującym pośród wszystkich innych zwierząt na Ziemi. Pojawia się jednak jeden problem – podobnie jak bolesne zęby mądrości, jest to atawizm – coś, co we współczesnym świecie bywa bardziej przeszkodą niż zaletą. Pogoń za „kombinowaniem”, a czasem pragnienie prześcignięcia konkurentów w walce o przetrwanie na rynku powinna być równoważona czymś nie dzikim, a cywilizowanym, czyli dążeniem do jak najwyższej jakości naszej pracy. Wielu filozofów stwierdzało, że w idealnym świecie każdy z nas będzie władał tym samym językiem. Kto wie, być może nawet pozbędziemy się mowy, a będziemy się komunikować jedynie za pomocą myśli? Wszystko wskazuje na to, że do podobnej utopii jeszcze daleka droga. Nie warto ulegać lenistwu i dla chęci przechytrzenia innych poświęcać tego, co najważniejsze – siły naszych słów, które po wielokrotnym przepuszczeniu przez tego czy innego robota mogą już nie znaczyć tego, co chcemy nimi wyrazić.
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Marcin Bielak