Uchylam powieki lekko zdenerwowana, że ten irytujący budzik znowu wydaje swój piskliwy dźwięk. Weekend minął mi przyjemnie, ale był zdecydowanie zbyt krótki. A teraz znowu muszę iść do pracy, którą cóż, tak średnio lubię. Przez to, że nie znam żadnego języka obcego, nie mam co liczyć na awans. Od dwóch lat zajmuje to samo stanowisko, zarabiając tylko trochę więcej niż najniższa krajowa. Dobra, Alicja, przestań się na nad sobą użalać. Karcę się w myślach za to negatywne myślenie i zaczynam swoją poranną rutynę. Wychodzę z domu na tyle wcześnie, by wejść jeszcze do sklepu po coś na szybkie śniadanie. Zaczynam swoją pracę o 9, więc na ulicach mijam małą liczbę osób. Większość oddała się już swoim obowiązkom. Mój ulubiony sklep także jest o tej godzinie praktycznie pusty. — Dzień dobry, płatność będzie kartą. — Obdarzam kasjerkę uśmiechem i podaję jej drożdżówkę. — Okay, five zlotys. — Marszczę lekko brwi, zaskoczona, dlaczego ta kobieta mówi do mnie w innym języku. Może zatrudnili kogoś zza granicy? Zniechęcona do dalszej konwersacji wychodzę i idę na autobus. Zajmuję jedyne wolne miejsce i próbuję przeczytać chociaż kilka stron książki. W skupieniu się przeszkadzają mi jednak głośne rozmowy nastolatków siedzących za mną. — Oh man, that exam was so difficult. I bet I’ll get zero points. — Świetnie, trafiłam do autobusu z krzykliwymi studentami z Erasmusa. Na szczęście mój przystanek już się zbliżał i po kilku minutach szłam w kierunku wejścia do pracy. — Cześć Asia, jak tam weekend? — Tak jak zwykle, przywitałam się z recepcjonistką, a jednocześnie ukochaną koleżanką. Asia to najbardziej pomocna osoba w tym biurze, to na nią w razie potrzeby zawsze mogłam liczyć. — Fine but I’m a little bit tired. My baby got sick. — Nie no to są jakieś jaja. Nawet ona będzie się nabijać z mojej nieznajomości języków obcych? Ten dzień robi się coraz dziwniejszy. Posłałam blondynce ostatnie spojrzenie, w którym mam nadzieję, zauważyła moją dezaprobatę i wjechałam windą na piąte piętro, na którym miałam swoje stanowisko. Wypełniałam kolejną z kolei fakturę, kiedy ktoś zaskoczył mnie głośnym chrząknięciem. — Hi Alicja, I need your help. — On też? Dawid, mój ulubiony kolega z pracy postanowił się ze mnie naśmiewać? — Dajcie mi w końcu spokój, o co wam dzisiaj chodzi?! — Powiedziałam to nieco głośniej, niż planowałam, a głowy osób siedzących w tym samym pomieszczeniu odwróciły się w moją stronę. Poczułam, jak moje policzki robią się coraz cieplejsze. Było mi wstyd za mój mały wybuch. Miałam już po dziurki w nosie tego dnia. Wstałam zza biurka i udałam się w stronę gabinetu szefa. — Czy mogłabym dzisiaj wyjść wcześniej do domu? Średnio się czuję. — Było to tylko małe kłamstwo. Czułam się źle, ale psychicznie. — I’m sorry but no, we have too much work. — To była przesada. Przecież to mój szef! Takie naśmiewanie się nie podchodzi pod mobbing? Poczułam, jak moje oczy napełniają się łzami bezsilności i pobiegłam do łazienki. Muszę porozmawiać z kimś, kto traktuje mnie poważnie, bo zaraz oszaleje. Wybrałam na telefonie dobrze znany mi numer. — Jezu, Lena, wszyscy dzisiaj gadają do mnie po angielsku. Zaraz zwariuję. — Moja przyjaciółka z dzieciństwa, ona mnie zrozumie. — Will you repeat? I can’t hear you very well. Krzyk. Mój krzyk i kropelki potu, przyklejone do czoła. Wzięłam do ręki telefon i sprawdziłam godzinę. 4:40. Co to był za koszmar. Spróbowałam uspokoić przyspieszony oddech, a moje myśli same przeniosły mnie do czwartej klasy podstawówki. To wtedy po raz ostatni powiedziałam coś po angielsku. Towarzyszył temu gromki śmiech innych uczniów, bo przekręciłam jakieś słowo. Koniec z tym. Mam prawie trzydzieści lat, a to były tylko wredne dzieci. Zanim wróciłam do spania, wpisałam w wyszukiwarkę internetową kursy angielskiego dla początkujących i przez pół godziny przeglądałam oferty.
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Julia Krejczman