-No zrób to! Dlaczego tyle nad tym myślisz, to tylko zwykłe zdanie… Zamknęła z frustracją laptopa i wyszła na balkon. To nie tak, że nie mogła tego zrobić. To nie tak, że nie rozumiała. To było po prostu za piękne i to ją przytłaczało. Kinga była w trakcie przekładania książki z języka francuskiego i przechodziła ogromny kryzys wewnętrzny. Tłumaczenie tekstów było dla niej jedną z najbardziej stresujących i fascynujących czynności jakie robiła. Wielu mogłoby się wydawać, że praca tłumacza, znającego dany język na poziomie zaawansowanym, jest czymś mało wymagającym. Często słyszała komentarze, że histeryzuje. Jednak realia są zupełnie inne. -Nie jestem w stanie tego ująć w słowa. Zbyt magnifique. Nieodłącznym elementem pracy tłumacza jest napotykanie się z wyrażeniami, których nie da się przełożyć na język ojczysty wprost. Często dotyczy to idiomów czy zbioru wyrazów, które tłumaczone słowo w słowo po prostu nie mają sensu. Wyciąganie głębi, kwintesencji znaczenia i piękna ujętego w utworze oryginalnym jest bardzo stresującym momentem. Kinga często spędzała dnie w domu izolując się i kontaktując z różnymi znawcami danego języka. Analizowała, porównywała, pisała, kasowała, skreślała, usuwała. Uważała, że na tłumaczu spoczywa ogromna odpowiedzialność. Jedna zła decyzja i przekład może zostać odebrany w nieodpowiedni sposób. Nie w taki, w jaki powinien być. Wtedy na myśl od razu przychodziła jej jedna rzecz. Niejednokrotnie spotykała się z tłumaczeniami pośrednimi, które według niej były największą zbrodnią w świecie literatury. Czytanie książki przełożonej, z między innymi, języka angielskiego, a nie oryginalnego, na język ojczysty jest jak stąpanie w skarpetkach po plaży. Niby człowiek zdjął już buty i doznaje uczucia ziarnek pod stopami, ale coś częściowo blokuje tę przyjemność. W obecnym skapitalizowanym świecie co raz trudniej o poszanowanie dla ciężkiej pracy. Najważniejsze jest to, aby zrobić coś jak najszybciej i jak najmniejszym kosztem. Kinga tak nie chciała. To, że tłumacze z dnia na dzień co raz częściej zostawali zastępowani sztuczną inteligencją, przerażało ją. Bała się, że dojdzie kiedyś do momentu, w którym lingwiści, językoznawcy, poligloci przestaną mieć znaczenie w świecie i cała aura piękna i mocy słów pryśnie jak bańka. Dlatego właśnie, poprzez swoją ciężką prace, pragnęła popularyzować szczególne znaczenie pracy tłumacza w tym, zbyt szybko dążącym do życia, w którym nie trzeba się wysilać, społeczeństwie. Czy nie jest to fascynujące, że na świecie istnieje 7000 różnych języków i każdy z nich ma w sobie niewyobrażalnie ogromną ilość poruszających wyrażeń, których nie da się od tak przełożyć. Żaden komputer nie jest w stanie oddać emocji i uczuć języka. Są zbyt piękne, żeby sobie z nimi poradziły. Zbyt ujmujące, aby próbowały je tłumaczyć tym, którzy nie rozumieją. Zawsze jest to moment niesamowitej euforii, który przyprawia Kingę o dreszcze i motyle w brzuchu. -Dzwonię do Emannuela. Rozmowa trwała długo, z resztą jak zawsze. Emannuel był Francuzem, który specjalizował się w przekładaniu polskiej literatury na język francuski. Wiedział z czym doskonale zmaga się Kinga i zawsze z chęcią służył jej pomocą, zarówno w momentach kryzysu, jak i w życiu prywatnym, bo koniec końców język to nie tylko praca. To część życia, która ułatwia postrzeganie świata na tyle nowych możliwości. Kiedy Kinga rozmawia z kimś po francusku czuje, że brzmi o wiele poważniej i jej persona przybiera postać ważnej bizneswoman. Kiedy rozmawia po hiszpańsku, jej nieśmiałość i introwertyczność jakby wyparowuje, nagle staje się królową small talków. Nowy język wytwarza w człowieku nową osobowość. -D’accord, merci beaucoup! – odpowiedziała wzdychając z ulgą i z uśmiechem pobiegła do biurka, by otworzyć laptopa. Zanotowała sentencje, otarła łzy i poczuła wewnętrzny spokój. -Znowu czuję, że żyję.
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Kinga Baluta