Był parę tysięcy lat temu Bóg taki, wiecie, co zebrany motłoch chciał rozsiać po świecie. Rozumiecie o kim mowa, dzięki niemu nie rozumiem ani słowa. Och, co mi z niebios Święty zgotował! Jak zrozumieć o czym ktoś z dyrkiem debatował? Ale wróćmy do czasów, gdy człowiek kamieniem płacił, biznesy kwitły, no cóż, nie każdy się bogacił. Ale przynajmniej pracę wartą życia poznawał! I świat się taki prosty wtedy wydawał… Ale nie, musiało się wszystko sknocić, bo przecież Babel zaczęło się za bardzo złocić. No i masz ci los, że kompana zza oceanu zrozumieć się nie da, bo jego słownik od mojego mocno odbiega. Wybaczcie słuchacze moi, ale w takim świecie to żyć nie przystoi! Otóż do biura z rana przychodzę, jeszcze dobrze progu nie przekroczę, a już głośne „Welcome” zza ściany dochodzi. No nie, znowu „Mistera Amerika”, do dyrka znosi. I siadam grzecznie do biurka, słyszę śmiechy, hihy, bo kontrahent z dyrektorem cieszą michy. Ja, no wiecie, gumowe ucho przecie, a nie rozumiem o czym każdy z nich plecie. No zwariuję zaraz kochani, bo ten bełkot nie wchodzi mi do bani! Zabawmy się teraz kalkulatorem, policzę to sam, nie z promotorem. Ponad 12 lat angielski mi w życiu się wlecze, a ja go wciąż kaleczę. Ale mam coś na swoją obronę! Od dziecka wiedziałem, że w nauce nie utonę. Za dużo lat przebujanych się uzbierało, chyba moje lenistwo wygrało. Siedzę za biurkiem, nerwy już zniknęły. „Hello Anon”…. łzy mi popłynęły. “Oh, hi Mark” stękam nieśmiało. Neurony ze strachu mi przegrzało. Przecież angielski to magia czarna, czarniejszy niż kawa poranna A mówię serio, kawę czarną, jak noc, popijam. Szef myśli, że w angielskim zgrabnie wywijam. A ja trzy zwroty na krzyż umiem: „hi”, „bye bye”, „sorry”, nic nie rozumiem. Nasłuchuję Marka kakofonii, prawie tonę w słowach monotonii. Słyszę „milion dollars”, myśl mi świta, piękny świat mnie wita! Tłumaczę sobie „miliony w mojej ręce”, „Yes, yes, I agree” głową kręcę. Mark ochoczo na stół kładzie papiery. Za kaskę kupię niezłe bajery! Podpisuję wszystko, nie myśląc o przykrościach, zapominając przy tym o moich zdolnościach. Siedzę jak paw dumny! „Anon, jaki ty jesteś durny!” Słyszę dyrka słów niemiłych kilka. Pewnie udaje złego wilka, bo ja będę mieć milionów sto, a jemu zostanie w głowie pstro! Ale słucham tłumaczeń ów człeka, a moi kumple krzyczą „niezła beka!”. Ja ze wstydu już się palę, bo zadłużyłem się właśnie na lat parę. Z przykrością największą ogłaszam, chyba sobie nie wybaczam. Ów kontrahent lichwą się trudził i mnie głupiego dolarami złudził. Wniosek z tego prosty kochani moi, bez języka portfel wam się nie potroi!
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Natanel Samól