Jeszcze zanim odbiorę telefon, już słyszę w głowie radosny głos mojej siostry. – Ty jeszcze śpisz? – słyszę od razu po naciśnięciu zielonej słuchawki – kochana marnujesz się, mówiłam żebyś wyjechała ze mną do Holandii, wiesz ile… – w tym momencie przestaję ją słuchać. Codziennie otrzymuję takie telefony i codziennie słucham tych samych wywodów. I codziennie żałuję, że z nią nie pojechałam, ale do tego nigdy się nie przyznam.Odsłuchawszy monolog siostry, kończę szybko połączenie i wstaję z łóżka. Robię sobie kawę i wyglądam za okno. Chciałabym być teraz w Holandii, ale jedynym wymogiem, którego nie mogłam spełnić był język angielski w stopniu komunikatywnym. A mój był co najmniej na poziomie pierwszoklasisty i to nie liceum, ale podstawówki. Nigdy nie miałam głowy do języka. Lubiłam matematykę, fizykę, z polskim też nie szło mi najgorzej. I co mi z tego przyszło? Osoby, które uczyły się gorzej ode mnie, mają lepsze prace, bo teraz liczy się tylko JĘZYK. Nie mówili mi tego jak wygrywałam konkursy matematyczne, nie mówili, gdy ledwo zaliczałam angielski u tej okropnej Solińskiej. Powiedzieli, gdy chciałam się podjąć pracy. Ale wtedy było już za późno, czas na naukę przeminął. Pusty kubek po kawie wyraźnie mówi, że czas na śniadanie. Wchodzę do kuchni chcąc zrobić ulubione tosty z podwójnym serem. Wkładając kanapki do tostera, zauważam, że jego lampki się nie świecą. Przyglądam się ze smutkiem mojemu niedokończonemu śniadaniu i opuszczam kuchnię w celu znalezienia instrukcji – Najpierw język angielski, potem niemiecki, słowacki, jakieś niezidentyfikowane znaczki i nareszcie – mówię do siebie przewracając kartki instrukcji – koniec? Nie ma języka polskiego? Naprawdę? – wkurzona rzucam instrukcję na blat. Przynajmniej mogę zrobić zdjęcie i sobie je przetłumaczyć w telefonie. Po co komu znajomość języków, jak się ma tłumacza google?
* * *
Ostatecznie toster poszedł do naprawy, a ja do pracy. Pracuję w drukarni, zajmuję się skanowaniem, drukowaniem, oprawianiem. Średnio płatna praca, ale nie wymagają ode mnie znajomości języków, na szczęście z maszynami nie trzeba się porozumiewać. – Hej kochana, żyjesz jeszcze? – słyszę głos mojej przyjaciółki, więc wychodzę z zaplecza. – Hej, nie miałaś być na wyjeździe służbowym? – pytam. – Si – odpowiada – właśnie z niego wróciłam i przyszłam się pochwalić. Dostałam awans, będę reprezentować firmę w kontaktach z Hiszpanią – chwali się, a ja próbuję zmusić się do uśmiechu. Poliglotka się znalazła: angielski, niemiecki, hiszpański. Człowiek urodził się w Polsce, to powinien mówić po polsku, a nie po każdemu. – Widzę, że się nie cieszysz – zauważa – ale ja ci od roku mówię, zapisz się na kurs języka, zmień pracę i ty też będziesz odnosić sukcesy. – Jestem na to za stara – przerywam jej. – Kaśka masz 30 lat, nie 70, chociaż i takie osoby są w stanie się nauczyć! – Nie potrzebuję, tłumacz mi wystarcza – mówię i chcę odejść, ale jej słowa mnie powstrzymują. – A pamiętasz jak prawie wykąpałaś się w płynie do kibla, bo nie umiałaś przetłumaczyć opisu z opakowania? – tego nie zapomnę nigdy. – Raz mi się zdarzyło – burczę – teraz już zawsze wszystko tłumaczę. – Ale powinnaś umieć przynajmniej jeden język, w dzisiejszych czasach to podstawa! – lekko podnosi głos. – Po co? – pytam pokazując telefon – on mi wystarcza.
* * *
Wieczorem włączam laptopa i wyszukuję kurs językowy online. Może jednak nie wszystko stracone. Patrzę w zielony przycisk ZAPISZ SIĘ. Już chce zamknąć laptopa, ale powstrzymuje mnie jedno wspomnienie. Nie prawie, ja naprawdę wykąpałam się w tym płynie…
Artykuł opublikowany w ramach konkursu pisarskiego „Język w biznesie i życiu”
Autor: Patrycja Powęzka